sukienkę i jedzenia tyle, aby głodu nie cierpieć — stanowiło jej ideał cały.
Serce nie miało się ani czasu ani siły odezwać. W domu nikt nikomu nie okazywał przywiązania; żyła wśród wojny i poznała wprzódy bój życia, niż to, co je osłodzić mogło.
Lecz z tem, co znała, była oswojoną; to co ją czekało, niezgłębione, nieznane, musiało ją trwożyć. Sam wreszcie hrabia, rozkazujący, grubiański, stary (bo się jej takim wydawał), brzydki... któremu miała być poślubioną, był dla niej jakby katem jakim i oprawcą.
Pocałunek, który na jej czole wycisnął, palił ją długo, jak dotknięcie, jak ukąszenie jakiegoś złośliwego stworzenia... Ścierała go fartuchem i płakała.
Wiedziała dobrze, iż rodzicom się wypraszać — próżnem było. Modliła się więc przez te dwa dni, aby Pan Bóg odwrócił od niej to nieszczęście.
Sprzeciwić się nie było sposobu — uciec-by nie potrafiła. Na ostatek i los matki i ojca, sióstr, który się miał przez to poprawić! Czuła to, że ją jedną dla nich wszystkich poświęcić musieli, nie widziała w tem nic dziwnego, nic zdrożnego.
Z rozmów ojca z matką niewiele mogła wy rozumieć, lecz domyślała się, że opierać się hrabiemu nie będą śmieli.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/136
Ta strona została skorygowana.