kazanem, podsłuchywały podedrzwiami, zaglądały przez dziurkę od klucza.
Steńce wychodzić — było surowo wzbronionem. Apatyczna, nie miała też najmniejszej do tego ochoty. Nie wyobrażała sobie, nie przypuszczała, aby tu mogła znaleźć przyjaciółkę, a obawiała się instynktowo prześladowania.
To zamknięcie się z kalligrafią wiecznie trwać przecież nie mogło. P. Adela widziała sama, że jakiś modum vivendi należało obmyślić.
Ale, w stosunku do przygotowania, Steńka nie mogła inaczej się umieścić, jeno w najniższej klassie, co dla niej było upokarzającem, a dla małych dziewczątek mogło się stać dystrakcyą niepotrzebną.
Trzebaż więc było dla tego wyjątku stworzyć oddzielną jakąś — nie klassę, ale — plan nauki i miejsce.
P. Adela zasięgała rady, skarżyła się, myślała, nic jakoś niemogąc wynaleźć właściwego.
Wprawiało ją to w zły humor, który wywierała na Justynce, nawykła do popychania, gderania, do obchodzenia się szorstkiego; dziewczyna tak się okazywała zimną i apatyczną, tak znosiła obojętnie gadaninę p. Adeli, tak wszelkie groźby nawet nic nie działały na nią, że nauczycielka nie wiedziała w końcu, jak tę naturę zastygłą powołać do życia.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/168
Ta strona została skorygowana.