cko wychowanej. Ona też nie próbowała nawet zawiązywać stosunków.
Znalazła się tylko jedna ze starszych, wiekiem zbliżonych do niej współuczennic, Idzia Szlomińska, która, postanowiła, bądźcobądź, zagadkową istotę bliżej poznać.
Idzia, córka, dziś już posiadającego dobrą wioskę w Lubelskiem, pana Maxa Szlomińskiego, który się majątku w Warszawie dorobił, w jakimś kantorze, sama też była istotą dosyć excentryczną.
Słuszna na wiek swój (miała bowiem, jak powiadano, ledwie lat szesnaście) otyła, pełna, męzkich ruchów i twarzy brunetka, energiczna, śmiała, szyderska, pierwsze lata życia przybywszy na warszawskim bruku, w towarzystwie niezbyt dobieranem, Idzia i na pensyi we wszystkiem szła przebojem. Wcale nie ładna, ale oczu czarnych, żywych, ust dużych rumianych, świeża, nad wiek już dojrzała, niewiele się troszczyła o narażenie się p. Adeli, mając w tym roku pensyą opuścić.
Bystrem okiem widząc wszystkie ujemne strony pensyi, szydziła sobie z nich niemiłosiernie. Obawiano się jej i oszczędzano.
Wypatrzywszy chwilę, gdy Grońska przy bieliznie zostawiła samę Steńkę, Idzia wcisnęła się do pokoju, w którym ona przy oknie przyszywała oberwane guziki i tasiemki.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/170
Ta strona została skorygowana.