Nędza dziwna jakaś, jakgdyby resztki zamożności...
Suknie łatane, wypłowiałe, ale drogie niegdyś, na stole kubki i filiżanki pootłukiwane, lecz — porcelana i szkło rznięte.
U okna, przez które mrok wieczorny małoco światła przepuszcza, milczące, jak przestraszone, trzy kobiety... albo raczej dzieci troje.
Na ławie siedzi, na ręku oparta, może piętnastoletnia dzieweczka... w tej smutnej chacie i smutniejszej izbie, — cud prawdziwy...
Odziana w nędzną sukienkę perkalową, w trzewiczkach podartych, w chusteczce spłowiałej i zszarzanej — wydaje się ona jak przebrana królewna, jak kopciuszek przynajmniej, co królową godzien zostać.
Rysy twarzy prześliczne, delikatne, płeć śnieżnej białości, włosy w warkoczach olbrzymich, rączka i nóżka dziecięce.
Wprawdzie na palcach znać pracę, pokłócie igłą, namulanie, i pranie i palenie w piecu; lecz rąk to popsuć nie mogło i jutro spocząwszy, byłyby tak cudne, jakiemi je Bóg stworzył.
Śliczna twarz, zadumana, w smutku, który osiadł na niej, jeszcze się wydaje piękniejszą. Wesołość najrozumniejszej twarzy daje wyraz jakiś trywialny i odejmuje wdzięk; smutek najpospolitszą upięknia....
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/18
Ta strona została skorygowana.