barwą niejednakowe, wskazywały, że właściciel nie dbał, jak bryczka wyglądać będzie, byle mu za kołnierz nie ciekło.
Konie, spasłe, nie dobrane były maścią, uprzęż na nich nie wytworna, ale wszystko o pewnej zamożności wiejskiej świadczyło.
Z kozła zsiadłszy, woźnica, w ubraniu prostem, dostatniem, w siermiężce i czapce wieśniaczej, wyciągał się po długiem siedzeniu.
Steńka spojrzała raz i drugi na brykę, zawahała się, i wolnym krokiem, jakby mimowoli, pociągnęła do domu Borucha. Stanęła trochę w ganku, zatrzymała się w sieni — lecz, gdy drzwi wielkiej wspólnej izby gościnnej się otworzyły... weszła na próg nieśmiało...
Boruch sam, z rękami za pasem, z twarzą wesołą i, jak zawsze, szyderską, stał wpośrodku, żywą zajęty rozmową z jegomością, który doń przyszedł zprzeciwka, i w którym łatwo się było właściciela bryki domyślić.
Mężczyzna był krzepki i bujno wyrosły, szpakowaty, z głową krótko ostrzyżoną, w butach po kolana, w czamarce, — z fajką krótką w ręku.
Twarz, nalana, blada, napozór pospolita, po wpatrzeniu się w nią obudzała ciekawość. Nie była wcale brzydką, choć zbrzydła życiem... Rysy jej pierwotne pięknemi nawet być musiały...
W oku płomyk intelligencyi pobłyskiwał; czoło,
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/23
Ta strona została skorygowana.