Hrabia z oka jej nie spuszczał w czasie rozmowy z Boruchem i gdy przez izbę iść musiała.
W nędznej swej sukienczynie, w obówiu zdartem, pomimo zaniedbania, Steńka miała w ruchach i postaci wdzięk taki, taki instynkt niewieści, dający jej umiejętność okazania się piękną, iż nietylko hrabia, ale co było w izbie ludzi, wejrzeniami szli za nią.
Czuła to pewnie, lecz szła niezmieszana, pewna siebie i nie zważając na nikogo, została w alkierzu, którego drzwi się za nią zamknęły.
Hrabia, jak wkuty, stał w miejscu, potem podniósł oczy na Borucha i odezwał się:
— A proszę pana Warszawskiego do mojej izby, pogadamy o tem drzewie...
Na wspomnienie drzewa Boruchowi brwi się poruszyły i usta zadrgały. Skłonił głowę, hrabia ruszył się przez sień do izby naprzeciw. Boruch, z rękami za pasem, szedł za nim.
Izba „osobliwa“ — bo tak się zwie — dla gości pojedynczych przeznaczona, jak na Wołchowicze, była wcale przyzwoitą.
Możnaż było wymagać więcej nad kanapkę perkalem okrytą, łóżko na sznurach i zwierciadło przez muchy upstrzone?
Zaledwie wszedłszy, hrabia odwrócił się do idącego za sobą gospodarza:
— Ależ, bestya, piękna! — zawołał...
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/25
Ta strona została skorygowana.