wo pognije, dowodził, że ceny teraz spadły, że handel się popsuł, że każdy szuka zarobku i t. d.
Hrabia sucho odpowiadał:
— To nie kupujcie — ja sobie dam radę.
Rozmowa dosyć żywa trwała dobre pół godziny o lesie i drzewie, gdy hrabia nagle przerwał ją.
— Tfu — do kroćset... ale ta Sumakówna z głowy mi wyjść nie może! Co za śliczne dziewczę!
Skrzywił się Boruch, — hrabia w głos się rozśmiał.
— Ale-bo istotnie tak piękna...
— Cóż z tego, że piękna? — odparł Żyd. — Ja więcej powiem, dosyć stateczna nawet, ale co z tego może być! Matka pije, a ojciec!! ojciec szaleje... Rzadko w domu siedzi... Nie wiem, czy czytać i pisać dzieci umieją.
Hrabia się zamyślił, rozmowa nagle ustała. Boruch, widząc, że o las niełatwo będzie skończyć, zawrócił się do wyjścia, życząc dobrej nocy.
Lecz składało się jakoś dziwnie dnia tego z tymi Sumakami.
Ledwie miał czas Boruch na drugą przejść stronę, do izby, w której słyszał zbyt głośną rozmowę, gdy ujrzał tu stojącego w pośrodku Dyonizego Sumaka. Ale nie był on sam; z nim razem opasły, gruby jegomość, w czapce nabakier, z długiemi blond wąsami, zdawał się na gospodarza oczekiwać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/32
Ta strona została skorygowana.