pieroż ja do Borucha, domyślając się, że on tu Steńkę napatrzył. Odprowadziłem go na bok i powiadam: — Hrabiemu się dziewczyna spodobała... Warszawski mi nato: — Jeżeli uczciwym jesteś, a dziecko kochasz, zamknijże ją, aby więcej nie widział. Ożenić ci się nie ożeni, a przecież mu jej nie sprzedasz?
Nasrożyłem się i nabuńdziuczyłem na Żyda — i tyle...
Ale tu trzeba rozum mieć i żelazo bić, póki gorące...
W czasie tego opowiadania, zdaje się, że pani Dyonizowa i wytrzeźwiła się zupełnie i z gniewu ochłonęła. Wpół leżąc, sparta na łokciu, dumała.
Sumak czekał, z czem się odezwie, — stękała długo.
— Niechaj-by mu w oko wpadła — poczęła mruczeć cicho — ale mnie się temu wierzyć nie chce, bo to jeszcze smarkacz dziewczyna; i będzie piękniejsza, gdyby tylko do syta było jeść w domu... Niechaj-by mu w oko wpadła...
— Cóż myślisz? taki pan się z nią nie ożeni! — rzekł Sumak smutnie — a....
— E! eh! — odezwała się z łóżka, pokaszlując Dyonizowa — wy, mężczyźni, tych spraw nie rozumiecie. To nasza rzecz: która rozum ma, wie jak sobie począć. Steńka młoda, ale ja-bym nią pokierowała, byle słuchać chciała.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/40
Ta strona została skorygowana.