zadatku kilka tysięcy rubli, a mnie właśnie ich trzeba.
Na-to Antek nie odpowiedział nic — tylko głowę skłonił.
Okazało się nazajutrz, że Joś do Wołchowicz jechał biedą. Podróż była niewygodna, bo na biedzie we dwóch siedzi się tak, jakby się co chwila spadać miało. Ani się zdrzemnąć, ni zapomnieć można.
Przytem bieda trzęsie okrutnie na poleskich drogach. Lecz, tak Antek, jak pan jego, do wszystkich niewygód byli przywykli, i — wybrał się sługa ząb wyrywać, jak upewniał, chociaż coś innego prowadziło do Wołchowicz.
Z Josiem, który miał swoje interessa w miasteczku, i brata, do którego zajeżdżał — rozstał się Antek przy rogatce i, pieszo poszedł dalej, o powrót się tylko umówiwszy, aby sobie innej furmanki szukać nie potrzebował.
Znajomości w Wołchowiczach hrabiowski sługa wiele nie miał. Ani do niego, ni do pana ludzie nie lgnęli, bo wiedzieli, że na nich zarobić trudno.
Na czele przyjaciół stał, naturalnie, Boruch i powolnym krokiem p. Antoni wprost szedł do niego.
Oprócz tego, na myśli miał wikarego na probostwie, który czas jakiś w sąsiedztwie Skomorowa pełnił też obowiązki; człek był prosty i towarzy-
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/56
Ta strona została skorygowana.