— Bóg świadkiem, że do grobowej deski byłbym panu wdzięczen.
Dalej już Antek rozmowy nie przedłużał. Spojrzał na stary, srebrny zegarek, i pożegnawszy się, do wikarego poszedł.
Ksiądz Ignacy miał osobną przybudówkę przy plebanii, którą zajmował staruszek proboszcz, tak do niego niepodobny, iż dwóch istot z sobą sprządz różniejszych usposobień, nikt-by nie potrafił.
Ksiądz Herman Łaski, niegdyś kapelan wielkiego domu, wychowaniem napół Francuz, obyczajów pańskich, gładki, miły, grzeczny, polityk, układny, księdza Ignacego zwał gburem, którym go Pan Bóg pokarał. Ksiądz Ignacy proboszcza przezywał Labusiem, Monsiniorem, Marymontczykiem i znosić go nie mógł.
Żyli z sobą najgorzej, ale wikary się trzymał, mając nadzieję probostwo po staruszku otrzymać w spadku, a Monsinior, znosił go, bo bez niego obowiązkom-by nie podołał.
Gdy Antek wszedł na dziedziniec, z wielkiem podziwieniem swem ujrzał wikarego, z zakasanemi połami, łupiącego pod ścianą wikaryi skałki na opał.
Obejrzał się ku idącemu i kłaniającemu się zdaleka.
— A! to ty! panie Antoni — zawołał — patrzajże... ot na co duchowieństwu przyszło, i co ja
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/63
Ta strona została skorygowana.