żeby się zachciała ustroić, pochychotać, zadurzyć... co ja już w jej wieku umiałam! ~ to się po niej nie pokaże...
Wistocie: tej Steńki — Kopciuszka — nikt nie rozumiał, nikt nie umiał ocenić.
Tymczasem była-to dla rodziców bezpłatna sługa, zamęczana i padająca ze znużenia.
Przy takim trybie życia nawet myśleć nie było czasu; znój cielesny nie dawał ani marzyć, ani rozważać — a nadziei zmiany nie było najmniejszej.
O świcie, matka, nie ruszając się z łóżka, budziła dziewczę do rozpalenia ognia, do przygotowania śniadania.
Dwie młodsze mało ją w czem mogły wyręczyć. Zaledwie podniósłszy się z mizernej pościółki, narzuciwszy coś na plecy, Steńka w gołoledź, w mróz musiała biedz po wodę, ogień dmuchać. Często matka zaraz wyprawiała ją żebrać, poprostu, na kredyt chleba, bułki, kawałka masła, i tego, niezbędnego dla niej, rumu albo wódki.
Potem, na jej głowie i rękach było pranie, naprawianie bielizny, obiad nareszcie. Wstawała wprawdzie pani Scholastyka, niby się kuchnią zajmując, lecz własnemi rękami nie robiła nigdy nic — rozkazywała i łajała. Oprócz tego córka w chwilach wolnych musiała ją jeszcze czesać czasem, i przy tej sposobności odbierać kuksańce.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/68
Ta strona została skorygowana.