nie darmo... Wszystko być musi na twoję zgubę ułożone — biedne dziecko!...
— Ale ja nie wiem o niczem — przerwała Steńka.
— Wprost w paszczę temu zwierzęciu cię wiozą, to rzecz jasna — mówiła gorąco Estera — i — nic na to poradzić nie można... Żal mi cię...
Steńka się rozpłakała.
Wistocie nie było sposobu przeciwko rzeczy, nie jawnej jeszcze, nie dowiedzionej, cokolwiek poczynać. Zresztą, gdyby nawet Steńce dopomożono do ucieczki od rodziców, co dalej począć z nią było?
Estera więc ograniczyła się radami życzliwemi, dodając, że gdyby Steńka zmuszoną była uciekać, znajdzie u niej schronienie.
W parę dni potem przybyły furmanki ze Skomorowa, i cała rodzina, ze wszystkiem, co jej pozostało, umyślnie do wieczora ściągnąwszy, aby się jej nędzy nie przypatrywali ciekawi, wyciągnęła z miasteczka.
Na jednej furze, chustami obwiązana, czerwona, obrzękła, jechała z córkami Scholastyka, na drugiej Dyonizy, który w ostatnich dniach z Boruchem się tak zadarł, że mu nawet za komorne dobrego słowa nie dawszy, nie zaszedłszy do niego — precz jechał.
Jak się to jeździ na takich furkach z łaski
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 1.djvu/95
Ta strona została skorygowana.