Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/100

Ta strona została skorygowana.

wołano Sochora, który głosem swym, rozlegającym się po całym domu, strofował chorego i zmusił nakoniec do wzięcia jakiegoś lekarstwa uspakajającego.
Ale sen, który po nim nastąpił, był gorączkowym, jak czuwanie, a straszniejszem chrapanie piersi, które zdawały się być ciężarem jakimś przygniecione.
Steńka zasnęła w końcu, przez sen jeszcze słysząc jęki i oddech chorego.
Pakulska nawet, tej nocy już mniej ospała a czujniejsza, przestraszoną była tem, co ją przezedrzwi dochodziło; kilka razy zrywała się z łóżka i na palcach szła podsłuchywać, a zrana oczekiwała na doktora.
Sochor wyszedł od chorego, nasępiony i znudzony.
— A! panie doktorze, co to za noc, co ten człowiek cierpi!
Popatrzał doktor na nią, oczyma bez wyrazu.
— Ale szanowny doktor go wyleczy — dodała, spoglądając ciekawie w niego Pakulska.
— Albo ja wiem? — rzekł obojętnie doktor. — Z początku, nie wiedząc z kim mam do czynienia, sądziłem, że to łatwiej pójdzie — teraz...
Wzruszył ramionami.
— Strasznie się męczy — dodała Pakulska.