Co ksiądz wikary mógł mieć tak pilnego, aby aż umyślnego, parę złotych kosztującego, wyprawiał, i to jeszcze z zastrzeżeniem, aby list natychmiast oddano hrabiemu?
Antek nie był biegłym w kunszcie czytania; bo, któż wie? ważyłby się był może opłatkiem lekko zalepiony list otworzyć i wtajemniczyć w treść jego. Pisarza prowentowego użyć nie mógł, bo z sobą koty darli; Pakulska, choć jeździła do kościoła z książką, posądzano ją, że drukowane tylko syllabizowała.
Po długiej walce z sobą, lękając się odpowiedzialności, Antek, list do kieszeni przychowawszy, wszedł na palcach do chorego, aby naprzód się przekonać, w jakim stanie się znajduje.
Nadspodziewanie znalazł go przebudzonym i uspokojonym: nie wahał się więc zagaić, że wikary przysłał umyślnego z jakimś głupim listem (tak się wyraził), choć pewnie o bzdurstwo chodziło.
Hrabia, nie okazując niepokoju, świecę i list podać sobie zaraz kazał. Antek stał nad nim, patrząc, jakie na nim uczyni wrażenie, ażeby treść odgadnąć; ale hr. Kwiryn, gdy chciał, umiał być niezbadanym.
Ręką zdrową kartkę wikarego zmiętą wcisnął pod poduszkę, oczy wlepił w sufit — zadumał się głęboko.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/114
Ta strona została skorygowana.