Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/122

Ta strona została skorygowana.

rząc, a że ciekawym był — przeciągał swe odwiedziny, aby się gości doczekać.
Oznajmił ich naprzód wysłany kamerdyner hr. Flawiana, żądając naznaczenia godziny.
Kwiryn kazał Antkowi odpowiedzieć, że przybyć mogą, kiedy zechcą.
— A waćpan, mości konsyliarzu — dodał, zwracając się do niego — zatrzymaj się, jeśli możesz: to ich zabawisz lepiej niż ja. — Będę wdzięczny.
— Całem sercem — rzekł Sochor.
Upłynęło dobre pół godziny, nim landara, wyładowana z tłumoków, zatoczyła się przed ganek. Hr. Bernard, miał z opisu kuzyna wyobrażenie patryarchalnie pierwotnego stanu dworu w Skomorowie; jednakże na widok jego, Antka i wszystkiego, co otaczało stare domowstwo — osłupiał.
Wprowadzono ich wprost do pokoju hrabiego, w którym zaduch i wonie otaczające zwykle chorych, nie mogły też miłego uczynić wrażenia. Kwiryn leżał na poduszkach wątpliwej świeżości, okryty starą kołdrą sławucką, należącą do pierwotnych wyrobów, zszarzaną i bezbarwną. W pokoju były tylko trzy stare krzesełka, nieodzownie dla gości i doktora potrzebne.
Hr. Flawian prezentował kuzyna, oświadczając, że na wieść o przypadku, jaki spotkał kochanego krewnego, czuli się w obowiązku i t. d.
— Proszę! a to bardzo ładnie z waszej strony —