Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/132

Ta strona została skorygowana.

syć była odległą, pomiędzy nią a wsią kommunikacya trwała nieustająca; ktoś z czeladzi prawie zawsze pił w karczmie i z sobą coś przynosił.
Taksamo tego dnia fornal przyszedł z wiadomością, że z grafem bardzo źle być musiało, bo w nocy posyłano już po księdza i wikary pocztowemi końmi przyjechał.
Służba hrabiów, dostawszy tego języka, pobiegła z nim zatruć spokojne ich śniadanie.
Spojrzeli strwożeni.
— Nie może być! nie może być!
Posłać trzeba do dworu!
Wykommenderowano żydka, który podjął się od samego p. Antoniego dowiedzieć się o wszystkiem. Tymczasem hrabiowie, milczący, strwożeni, ubierali się, aby na wszelki przypadek byli gotowymi.
Żydek zabawił dość długo i wrócił nareszcie z najmocniejszem zapewnieniem, że hrabia wcale się gorzej nie czuł, a ksiądz — tak sobie przyjechał z dobrej woli.
— Cieszy mnie w nim to uczucie religijne — odezwał się Flawian, daje ono pewną rękojmię, że nie jest tak zepsuty, jak go obmawiano.
Uspokojeni hrabiowie, popatrzywszy na zegarki, około godziny jedenastej kazali zaprządz i — pojechali do dworu. Nie mieli się tak bardzo czem trapić, ale — byli posępni.
We dworze najmniejszej nie znaleźli zmiany,