— Mówiono o prostej jakiejś dziewczynie — dodał Flawian.
— A cóż? chcieli, żebym się z krzywą żenił? I dołożył prędko: — Taki człowiek, brus, nie ociosany jak ja, musi też sobie szukać małżonki do pary. Żadna malimonka-by za mnie nie poszła.
— Ależ to były — plotki tylko! — przerwał Flawian.
— No, ja się wam przyznam, że nie — rzekł z otwartością hrabia — miałem tę myśl — miałem. Jeszczem się nawet z nią nie rozstał — i kto wie? Byłbym może się wyrzekł jej, gdyby nie wczorajsze szczęśliwe przybycie wasze i rozmowa.
Obaj słuchacze zbledli; hr. Bernard, który siedział pochylony bardzo, podniósł się i wyprostował. Nie mówili nic.
— Tak, tak — dołożył Kwiryn z udanym spokojem, w którym się złość i gniew przebijały mimowoli. — Wam to winien jestem, żeru, po namyśle, zdecydował na ten maryaż; a że mam to szczęście widzieć was w moim domu, spodziewam się, że mi nie odmówicie być świadkami.
Wstrzymywać was nie będę, wszystko jest w gotowości.
Bernard, choć słyszał o księdzu, wziął to za żart. Począł się śmiać.
— Kuzynek chcesz sobie zażartować z nas. Wiemy, że ksiądz przybył — ale ślub — allons donc!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/134
Ta strona została skorygowana.