dzić go. Gbur jest, ale, przy pomocy Bożej, bo i choroba posłuży do tego — udobruchasz go; ale potrzeba rezolutności i męztwa.
Słowa wikarego, bardzo proste, ale ciepłe, płynące z serca — nie przeszły bez skutku. Steńka myślała nad tem: jak postępować powinna, nabierała męztwa.
O szczęściu myśleć nie mogła; o spełnienie obowiązków starać się musiała. Przyszli jej na pamięć rodzice, siostry — a w ostatku i ten łazarz jęczący obok, zdany na sługi, którego słyszała nieraz, po nocach, napróżno dowołującego się szklanki wody lub zmiany w pościeli.
Po obiedzie, wikary chciał odjechać. Powołano go do hrabiego.
— Nie byłbym kapłanem — odezwał się, wikary po załatwieniu spraw bieżących — gdybym panu grafowi nie powiedział w ostatku słowa prawdy.
Wziąłeś biedną dziewczynę za żonę: pamiętaj, na prawo Chrystusowe; wiedz, że niewolnicą nie jest, ani sługą, ale równą ci towarzyszką żywota.
Tak, tak — słowa prawdy muszę ci powiedzieć, — dodał gorąco — nie prosiła cię ona, abyś ją brał. Uczyniłeś jej wrzekome dobrodziejstwo, podnosząc ku sobie: bądź-że szlachetnym i nie każ sobie płacić za to męczeństwem.
Kwiryn na tę śmiałą księdza przemowę oczy i usta otworzył.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/140
Ta strona została skorygowana.