Kwiryn nie spał. Oczy jego otwarte gorączkowo, ciekawie wlepiły się w tę kobietę bladą, smutną, z wypiętnowaną na twarzy niedolą i rezygnacyą. Nie mógł ich od niej odwrócić. Była nietylko piękną bardzo, lecz miała w sobie to coś sympatycznego, co nieszczęście wyciska na człowieku, już z niem zżytym, niebuntującym się przeciwko niemu.
Wzroku hrabiego Steńka odwrócona, siedząca z oczyma spuszczonemi, widzieć nie mogła, czuła go może. Siedziała nieporuszona. Kwiryn patrzał, nie jęcząc i nie stękając, a po długiem tem wysileniu, oczy mu się zwolna do snu zamykać zaczęły.
Faustyna usłyszała spokojny oddech jego — usypiał. Odejść teraz już nie mogła. Antek nie powracał, chory zapotrzebować mógł znowu jakiej posługi.
Dobra godzina lub więcej upłynęła, nim Kwiryn się obudził, podniósł powieki, jęknął, a zobaczywszy siedzącą, czas jakiś przypominać sobie musiał, dlaczego się tu znalazła.
Zamruczał, żądając napoju, a Steńka, ani na chwilę nieuśpiona, natychmiast zbliżyła się, aby mu go podać.
— Idź już spać — odezwał się hrabia — ja nic nie będę potrzebował.
— Niema nikogo, nie mogę odejść — odezwała
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/149
Ta strona została skorygowana.