Wikary, już z Monsignorem stoczywszy krótką wojnę o ten ślub i wygrawszy ją, byt nadzwyczaj zajęty zużytkowaniem ogromnego funduszu, jaki mu ona przyniosła. Nie umiał on utrzymać nigdy pieniędzy, rozdawał je pochrześcijańsku ubogim, potrzebującym a nawet i takim, którzy nie warci byli miłosierdzia. Miał przytem swe fantazyjki.
Nigdy w lepszym humorze go nie widywano.
— Gadajcie sobie co chcecie — powtarzał — bodaj się takie sknery na kamieniu rodziły, a co tydzień ślub brali.
Sumak wpadłszy, znalazł go z fajką, jak zwykle, karmiącego swojego kosa, którego w klatce trzymał i uczył go gwizdać.
Wbiegł p. Dyonizy z twarzą tak zaognioną, zdyszany, iż ksiądz się domyślił, z czem tak śpieszył.
— Ojczulku! — krzyknął — prawda to? dawaliście ślub mojej córce?
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/155
Ta strona została skorygowana.