Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/157

Ta strona została skorygowana.

Ale to człowiek skąpy, kutwa. Trzeba było, dając córkę, naprzód się o nią umówić z hrabią.
Wikary zamruczał.
— Myślicie — ciągnął dalej, nakładając fajkę — że on się krzyku boi a o reputacyą dba?
— To, po części prawda — smutnie odparł Sumak. — A cóż tu robić?
— Pogadajcie z córką — rzekł wikary, i — nie gorącujcie się, życzę. Możeby matka do niej pojechała....
— Gdzietam! — smutnie ręką zamachnąwszy — odparł p. Dyonizy. Niéma co kryć: ona gdy nie pijana, to chora, a jak się upije, śpi albo łaje; rozum zalała. Ja też nie odtrącam kieliszka i czasem sobie podchmielę, ale żeby — tak... Pojadę sam.
Wikary rad jeszcze udzielił dobrych, — i tak się rozstali. Sumak napił się u Borucha na drogę, siadł do biedki i pojechał.
Przybywszy do Skomorowa, naturalnie, po starej znajomości udał się do Antka, ale ten przyjął go gorzej niż zimno i wielce dyplomatycznie.
— Ja tam teraz nic nie wiem i nie mieszam się do niczego.
Po bardzo krótkiej rozmowie, z której nic się Sumak naliczyć nie mógł, Antek odszedł — niechcąc nawet jej przedłużać.
Nie było sposobu, tylko wprost się udać do córki.