Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/160

Ta strona została skorygowana.

trochę moich pieniędzy, oddam wam je. Zmiłujcie się.
Oczy się zaświeciły Sumakowi.
— No — dawaj? wiele?
Steńka, nieodpowiadając, zbiegła do pierwszego pokoju i przyniosła piętnaście rubli, które ojcu w rękę wcisnęła. Przeliczył je chciwie i schował.
— Cóż to! — zamruczał — straszna rzecz, te piętnaście rubli. U nas wszystkiego trzeba, a nic niéma. Bielizna, suknie, wydarte, same łachmany. Pościel — sam barłóg, Marcysia gorzej stróżki chodzi, a ty — pani grafini.
— Spójrz-że ojcze na mnie! — zawołała Steńka — ja nie mam też nic.
Udobruchał się przecież Sumak i dał się ułagodzić. Przyrzekła mu córka, że się będzie starała coś dla nich wyrobić — ale prosiła o cierpliwość.
— Mój ojcze — dodała w końcu nieśmiało — na miłość Boga proszę: i matkę wstrzymujcie, i sami nie czyńcie sobie i mnie wstydu.
— Ty mi będziesz, blaźnica jakaś, nauki dawała, oburzył się Sumak. Także mi!
Zamilkła pokornie córka. Sumak niebardzo się pogniewał.
— Matce ja rady nie dam — rzekł — a ja, gdybym w dobrym bycie był, nikomu, choć i grafowi wstydu nie uczynię. Ho, ho! Byłem ja też panem całą gębą i wiem jak żyć!