— Doktor jeden i drugi, osły — odparł bez ceremonii Kwiryn. — Co oni wiedzą albo umieją? Jak im natura nie pomoże — nie zrobią nic.
Im, aby tylko dłużej chorego trzymać.
— Ale doktor — Sochor! — stając w obronie jego, odezwała się Steńka.
— Kubek w kubek taki, jak i drudzy — rzekł hrabia. Dobry człowiek, nawet i nie łże jak inni — ale co on zna i wie? Żeby mnie baby kurowały! już-bym albo zdrów był, albo-by się wszystko skończyło.
— Doktor Sochor.... — wtrąciła jeszcze raz Steńka.
— No, broń go sobie — rzekł hrabia — a ja co wiem, to wiem.
— Hrabia go nie słuchasz!
— Bo nie mogę — zawołał chory. — Kazać człowiekowi być spokojnym, tożsamo znaczy, co dysponować, aby szczęśliwym był. Niech-że da na to receptę! Ktoby nie chciał być spokojnym?
— Hrabiego coś podrażniło? — pytała Steńka.
— Albo ja wiem? powietrze? wiatr? słońce? — kto może wiedzieć co go drażni.
Przez cały dzień Kwiryn potem niespokojnie wołał ludzi, badał o różne rzeczy — gderał, szukał do nich zaczepek i dopiero wieczorem, znużony tą podnieconą czujnością, opadł na siłach, zamilkł i drzemać zaczął.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/199
Ta strona została skorygowana.