— Zmiłuj się, professorze, zrzuć-że pychę z serca! Chcesz-że aby kobieta ci się pierwsza oświadczyła! To niepodobieństwo.
Wolski był zmieszany strasznie, ale sam nie wiedział, czy się przemódz potrafi.
Wprost od niego zniecierpliwiona Estera pobiegła do przyjaciółki.
— Cóż będzie z professorem? — zawołała — biedny człowiek, jest w rozpaczy, a nieśmiałości swej przezwyciężyć nie może — czas upływa.
Rozpłakała się Steńka.
— Dzieci jesteście! — zawołała odchodząca.
Nie pozostawało nic nad wtrącenie się natrętne i narzucenie dwojgu onieśmielonym.
Estera miała na to dosyć odwagi i zręczności. Następnego wieczora odprawiła Marcysię z panną Julią do swojej loży w teatrze. Zostali sami.
Nagle, gdy rozmowa słabnąc jakoś, nie wiązała się wcale, powstała gospodyni domu.
— Panie Karolu — odezwała się tonem nakazującym. — Wiem z jego ust, żeś pan Faustynę kochał, gdy była jeszcze ubogą dzieweczką, wiem, że miłość ta nie zgasła — zdaje mi się, że Steńka ją podziela. Nic wam nie staje na przeszkodzie: skończ-że raz i do nóg jej padnij!
W ten sposób niespodziany dokonało się rozwiązanie. Podano sobie ręce, a gdy Marcysia
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/226
Ta strona została skorygowana.