— Ciekawość! słowo daję! — dodał napół do siebie.
Poufałe to postępowanie wikarego nie raziło hrabiego, który sam też ceremonii nie cierpiał i nie był do nich nawykły.
Widząc pewien rodzaj zdziwienia i szyderstwa w wikarym, Kwiryn zapragnął mu się wytłómaczyć otwarciej.
— Księdzu się to jakoś dziwnem wydaje? — zapytał.
— Pewnie — rzekł wikary — ale co mnie do tego?
Zmarszczył się nieco Kwiryn.
— Jesteście osobą duchowną — odezwał się — mogę wam całą prawdę powiedzieć, abyście mnie zrozumieli. Trzeba znać życie moje. Zamłodu familia mnie za psią nogę nie miała. Skrzywdzili w działach, zepchnęli w tę dziurę poleską, znać nie chcieli. Dorobiłem się w pocie czoła, i ziemi, i grosza. Dopiero, gdy zobaczyli, żem zamożny, a oni wkrótce Tadeusza zaśpiewają, poszli w umizgi do mnie. Otóż nie chcę, aby złamany szeląg po mojej śmierci się im dostał i na złość im się żenię.
Wikaremu ta zemsta nad arystokratami nadzwyczajnie do serca przypadła. Wziął się aż w boki, tak go myśl ta uradowała.
— Słowo daję! — krzyknął — że to doskonale! walnie!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/27
Ta strona została skorygowana.