Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/41

Ta strona została skorygowana.

Pakulska, obrażona i kwaśna, ramionami ruszała.
Tymczasem hrabia, któremu te nowe wymagania, rachunki jego pokrzyżowały, chodził po izbie, trzymając się za skórzany pas, który miał na kożuszku.
Jakiś czas milczeli oboje.
— Kiedyż jaśnie pan jechać każe? — zapytała Pakulska.
— Choć jutro — rzekł Kwiryn. — Pieniądze są drobnemi odliczone, w pogotowiu.
— Przeszłą razą, gdym jeździła, tej monety brać nie chcieli — odezwała się Pakulska.
— A ja innej nie dam — zawołał Kwiryn — ci co biorą, powinni być radzi, że się im płaci i nie wydziwiać. Mnie arendarze też innych pieniędzy nie dają.
Hrabia nie mógł jeszcze strawić wspomnienia o wyprawie, o potrzebie oporządzenia przyszłej żony i nagle począł mówić o tem:
— Płótno na koszule domowe, prawda, niedobielone, ale dobre jest; perkaliku i merynosu w Wołchowiczach dostanie, a o elegancyi żadnej takie dziadowskie dziecko myśleć nie powinno.
— Przecież ją spotka to szczęście, że będzie żoną jaśnie pana — przerwała Pakulska — tu nie o nią, ale o pana grafa idzie.
— A acani go nie znasz, tego grafa w śmierdzą-