— Cztery, pięć miesięcy przeleżysz hrabia, kości się pozrastają i mam nadzieję, że znaku nie będzie — rzekł Sochor. Ale noga szpetnie strzaskana. Trzeba leżeć spokojnie i nietylko ciałem, ale i duchem, mężnie się stawić chorobie...
Kwiryn westchnął.
— To mnie dopiero obedrze! — pomyślał, spoglądając na Antka, który ten wzrok pełen wyrzutów zrozumiał.
Ostatnie tygodnie pobytu Steńki w Warszawie, nie zmieniając jej położenia, uczyniły je znośniejszem, bo p. Adela, spodziewając się jej pozbyć, rada, że ją zabiorą, obchodziła się z obojętnością chłodną, nie chcąc drażnić i narażać uczennicy, która sławie instytutu szkodzić mogła. Wypływało to i z systematu ogólnego, według którego zawsze ostatnie miesiące powinny były zatrzeć pamięć przeszłości.
Steńka ze swej strony starała się nie okazywać żalu za dawne obejście się z sobą, ani urazy. Umysł jej i serce czeminnem były zajęte teraz. Groźniejsza nad wszystko przyszłość stała przed nią, a do wyłamania się z tego, co jej zagrażało, nie miała nic — nad siebie samę.
Rodzice pomódz jej nie mogli, aniby chcieli, od hrabiego nic się spodziewać nie mogła. Wolski gotów był się poświęcić dla niej, ale tego ubóztwo i zależność pętały.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/51
Ta strona została skorygowana.