Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/56

Ta strona została skorygowana.

Patrzył z odwagą, w przyszłość, którą chciał być winien własnej pracy, lecz tymczasem nie mógł zawiązywać losu Steńce, niemając najmniejszej nadziei, aby prędko się dobił znośniejszego położenia.
Estera zrobiła mu tylko tę uwagę, iż dziś nie należało Sumakówny łudzić niczem i sumienie nakazywało — czekać cierpliwie a poddać się losowi.
— Ma ona nietylko siebie na słabych barkach — odezwała się do niego — ale rodziców dwoje, do których wcale nie jest podobna, bo to są ludzie zepsuci; ma i dwie siostry, które uratować powinna. Jeżeli hrabiego zniechęci, wszystek ten ciężar spadnie na pana, a że Sumakowie starzy nie są lekkiem brzemieniem, o tem ja wiem najlepiej.
Wolski odszedł smutny, ale zrezygnowany; Steńki nie pilnowano teraz tak ściśle i wyprosiwszy się do Estery, mogła z nim widzieć się podrodze.
Oboje oni znali dobrze nieporatowane położenie własne. Żadnej napozór nie mieli nadziei, a jednak z tą głęboką wiarą młodości, która życia bez godziny szczęścia na ziemi pojąć nie może — mówili sobie: kochać się i czekać.
I on i ona kochali się miłością gorącą, ale cierpliwą, czystą i piękną. Faustyna ze strachem liczyła teraz dni, godziny pobytu w Warszawie; każda wrzawa w kurrytarzu przerażała ją przy-