nie spodziewała jeszcze dnia tego, na zgryzionej i chorej p. Adeli zrobiło wrażenie najprzykrzejsze. Przybycie jej, zamiast hrabiego, było pierwszą omyłką w rachunku. Przyjęła ją z dosyć kwaśnym uśmieszkiem, wyrażając tylko podziwienie, że hrabia sam się pofatygować nie chciał.
Pakulska go tłómaczyla poprostu zajęciami gospodarskiemi.
— Państwo w mieście nie wiecie, co to na wsi razwraz jest do czynienia — rzekła — a jaśnie wielmożny graf nasz na nikogo się nie zwykł spuszczać i sam wszystkiego pilnuje.
Pakulska oświadczyła zarazem, bez żadnej ogródki, z prostotą kobiety nienawykłej do pięknych słówek i omówień, że gotową była choćby nazajutrz zabrać pannę, bo w Warszawie długo siedzieć, dla zbytnich kłopotów, nie mogła.
Tak tedy, od słowa do słowa, przyszło wkrótce ad medias res, do rachunków. Panna Adela w długiej mowie naprzód starała się je usprawiedliwić i zapewnić, że ani części tych wydatków nie zapisywała, których Faustyna była przyczyną. Choroba sama niezmiernie wiele kosztowała.
— A przytem — dodała kwaśno — dobrze, ażebyś to pani wiedziała zawczasu, między nami mówiąc, jeszcze mi się nie zdarzyło wśród tylu wychowanie, jakie miałam, spotkać z naturą tak krnąbrną, skrytą, upartą i niedającą się nałamać.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/58
Ta strona została skorygowana.