Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/72

Ta strona została skorygowana.

szczerszą. — Gdzie to kto widział, aby pannie nawet wyprawy nie sprawić! weby choć sztuki nie kupić, sukni do ślubu!
Jemu gadaj nie gadaj. Panna myśli, że ja go nie reflektowałam? Słowo daję! ale on, jak pień, tego nie rozumie.
Steńka słuchała zadumana; wszystko to mało ją obchodziło.
Pakulska stanęła przed nią.
— Jak panienka będziesz, z przeproszeniem, rozum mieć, powoli wszystko się to odmienić może.
Przywiąże się stary i — łapki położy. Ale trzeba wiedzieć, jak go spętać.
— A! pani moja! — przerwała Steńka ze łzami w głosie — wierzaj mi, nie myślę i nie chcę panować nad nim.
Poddaję się losowi mojemu — będę cierpiała.
— Filut dziewczyna! — pomyślała ekonomowa w duchu. Ta z pensyi miała racyą — chytra!
— My, jak Pan Bóg da dojechać do Skomorowa — poczęła dalej — wprost zajedziemy do dworu i ja tam przy pannie aż do ślubu mam pozostać. Ślub pewnie długo nie zabawi, kiedy na zapowiedzi dał. Sam mi mówił, że do ślubu stroić się nie będzie i pannie też nie da się przybierać. Wesela żadnego. Gdzie to kto co podobnego słyszał?
Steńkę to ani dziwiło ni oburzało, uważała to