za właściwe, że smutny jej ślub miał niezawodnie odbyć się w ten sposób.
Plotła jeszcze długo Pakulska, a że do herbaty sobie kropelkę rumu przynieść kazała, którego zapach bolesnem przypomnieniem matki raził Steńkę, język się jej potem rozwiązał zupełnie. Zdradziła wielką tajemnicę, a Sumakówna poraz pierwszy dozwoliła jaśniej sobie wytłómaczyć pobudki dla niej dotąd niezrozumiałego małżeństwa, którego padała ofiarą.
— Antek stary, który wszystko wie, bo on i podedrzwiami podsłuchuje — poczęła cicho Pakulska — więc ten powiada i przysięga się na to, że on nie z innego powodu żeni się z panną, tylko na złość swojej familii.
Bo to trzeba wiedzieć, co prawda, że oni jego, będąc młodym, zbyli tym Skomorowem, a naówczas Skomorów nie wart był i połowy tego, co dziś. Dopiero, jak zobaczyli, że on harując, pracując dorobił się takiej fortuny, oni do niego w koperczaki, ale — zapóźno. Więc co to gadać, prosta rzecz — chce swoję familią mieć, aby im feniga nie zostawić.
— Mój Boże! — zawołała Sumakówna — ależ mógł sobie znaleźć inną, równą rodem, hrabiankę.
— Pewnie — odparła Pakulska — ale on zumysłu nie chciał, na złość im. — Oto wam grafy — wezmę, z przeproszeniem panny — prostą dziewczynę. —
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/73
Ta strona została skorygowana.