Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/78

Ta strona została skorygowana.

Po długiej, przeciągłej podróży, w czasie której raz koło w starej bryce się rozsypało, dyszel się złamał, koń zakulał — co wszystko było przyczyną opóźnienia, na które Steńka się nie uskarżała — ukazały się naostatek Wołchowicze. Wieżyczka kościołka, stare wierzby, grobla, młyn wodny — a oto i ulica wiodąca do rynku.
Wszystkich, począwszy od woźnicy do Pakulskiej, widok ten wzruszył, lecz nie nazbyt przyjemnie. Był to powrót pod jarzmo powszednie, po użyciu trochy swobody — a z nim zapowiadały się tłómaczenia z pieniędzy, wydatków, skradzionej dery i wszystkich czynności, przed nieubłaganym sędzią.
W milczeniu konie zmęczone szły opieszale ulicą ku rynkowi i domowi Borucha, przed którym, choćby dla wytchnienia, zatrzymać się było potrzeba.
Pod ołowianem niebem rysowały się brudne domowstwa, tak niegdyś Steńce znajome a dziś