Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/84

Ta strona została skorygowana.

bieniu hr. Kwiryna rachunki z nim ciężkie były; cóż dopiero teraz, gdy leżał zły i podrażniony!
Ciarki po niej przeszły; rachowała w myśli, co zostało i jak się z wydatków wytłómaczyć.
— Żony, jak żony — dodał Sochor, po pokoju się przechadzając — nie bardzo mu teraz potrzeba — ale Siostra Miłosierdzia, Szarytka-by się zdała, bo ten stary Antek niezgraba, a felczera znieść pan graf nie może.
Słowa te przeszły niedosłyszane przez Pakulską, która myślała o sobie.
Doktor, więcej już nic do powiedzenia nie mając, popijał kawę, cygaro palił i dumał, chcąc się pozbyć Pakulskiej.
Ta stała, jak wkuta. Naostatek się opamiętała.
— Pan konsyliarz powiada, że będzie zdrów? — spytała.
— Nie, ja tego nie powiadam, — odparł Sochor grubiańsko. — Silny jest, może wytrzymać, ale się złości, krew się w nim burzy: nie potrafi się poskromić — może i gęgnąć.
A ja — dodał, obracając się do Pakulskiej — powiem asińdzce, że po nim, nie wiem, czy kto zapłacze. Nie kochał ludzi: oni też się w nim rozmiłować nie mogli.
Nie odpowiedziała na to nic Pakulska. Westchnęła, zabierając się do wyjścia.
— Ja tam najdalej jutro będę — dodał do-