Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na Polesiu T. 2.djvu/89

Ta strona została skorygowana.

Po dwu latach niewidzenia to spotkanie z ojcem, do którego biedne serce dziecka uderzyło nadaremnie, było czemś okropnem dla niego.
Osowiałemi oczyma, szydersko spoglądał na nią, słowa czułości niemając dla niej, najmniejszego nieokazując wzruszenia.
Nie próbował nawet dłużej zatrzymać córki, nie spytał jej o przeszłość. Chciwie napiwszy się wódki, przybliżył się jednak do niej znowu.
— Miej-że ty rozum — rzekł przerywanym głosem, zajadając wódkę obwarzankiem. — Graf chory, mówią zły, ale kobieta rozumna, ze wszystkiego umie korzystać, i żebyś o nas nie zapomniała. Gdyby nie my, nie miałabyś szczęścia tego.
No, a nie zechce się żenić? niechaj za zawód zapłaci; nie ustępuj.
Trzeba rozum mieć, a tego grzyba nie żałować.
Plótł tak niewyraźnie, co mu ślina do ust przyniosła, aż Pakulska, zniecierpliwiona, wołać poczęła do odjazdu.
Sumak za córką wysunął się do ganku — popatrzył, jak wsiadały do bryki, kiwnął głową Steńce i obojętny wrócił kusić Borucha.
Na pierwszą jednak wzmiankę o tem, że może z lasku wywózkę potajemną ułatwić, Warszawski go wzgardliwie odprawił.
— To nie dla mnie interes — rzekł zimno, szukaj sobie acan takich, co tego potrzebują.