Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Dziwne, powtarzam, dziwne! ale ażeby ten hieroglif wyczytać, popracować nieco należy.
— Tak jest, przerwał mu po cichu Szwed, my wszyscy podróżni, którym do domu spieszno, grzeszym lekkością, nie czytamy wielkiej księgi, przerzucamy ją tylko, chcielibyśmy rzutem oka pochłonąć ducha z którym zżyć się należy aby się nam wyspowiadał. Natura jest jak człowiek; nie odkrywa się cała z tajemną myślą swą, tylko tym co się z nią zapoznać, poprzyjaźnić czas mieli! Wędrowiec leci, migają mu zagadki. Chwyta je do sakwy podróżnej, przynosi do domu; ale gdy w chwilach ciszy i pracy usiłuje odgadnąć je, postrzega że okruszyny, oderwane od całości, tłumaczyć się nie dają, że młotem geologa odbił odrobinę, której nie pojmie, dla tego że jest odbitą.
— Są to wielkie zadania, rzekł Sir Price, ale, zróbmy naprzód plan dzisiejszego wieczora; głosujmy czy nocujemy tu w siarczystych wyziewach przy kociołku herbaty, (będziemy mieli księżyc za lampę nocną), czy zejdziemy w dolinę pustą, gdzie może być nieco wygodniej, a dla dam zdobędziemy się nawet na namiot, czy wrócimy do domu pustelnika przy obserwatorjum. Mam obietnicę dwóch biografji, do których przybywa nam trzecia z północy... od spełnienia jej nie ustąpię.
Mimo najżywszej chęci przebycia tu nocy przy kraterze i podsłuchania chrapań śpiącego wulkanu, zawołał Francuz, podobne przedsięwzięcie dla nas wszystkich, a szczególniej dla pań, byłoby zabójcze, obawiałbym się o słabe piersi. — Bądź co bądź, choć wedle legendy gorący popiół pod nogami podeszew nie pali, a ciepło tylko nogi trzyma, choć jest tu wcale wygodnie na chłodną noc włoską, ale ta siarka! ta siarka...