jeszcze, czekał, by słoneczne blaski pogasły, nim ze swem bladem światłem wystąpi.
Towarzystwo ku kraterowi powoli ściągać się zaczęło, tajemnicza przepaść nęciła wszystkich, abyssus vocat. Otaczający krajobraz niknął z przed oczów, każdy się przybliżał do otchłani, aby w nią rzucić wejrzenie, lub nastawić ucha na war nieustanny, głuchy, tej piekielnej kotliny, przerywany niekiedy wystrzałami, które w górę wyrzucały rozpalone kamienie. Szczęściem padały one w drugą stronę krateru.
— Smaży się dobrze w tyglu Lucypera! śmiał się wice-hrabia, ale zapach potrawy nie nęcący...
— Nieżyczyłbym jednak panom i paniom, przerwał Włoch przewodnik, który podszedł do ciekawych, nadto się tu przybliżać; bywały wypadki... miejsce, na którem państwo stoicie, z pod spodu wydrążone, skorupa krucha, czasem się obłamuje, a kto się z nią obsunie...
— Requiem aeternam dona ei Domine! rozśmiał się garbus; nie ma już się po co schylać zapewne...
— Ale cóż tak strasznego śmierć? przerwał, uparcie posuwając się na samą krawędź. hr. Zygmunt, przywiązanie do życia jest rzeczą zwierzęcą, instynktem bydlęcia, duch i dusza powinnyby być ciekawe nicości, lub zmiany żywota...?
— Przyznasz pan jednak, ozwał się poważnie Szwed, że nie doczytawszy jednej książki chcieć drugą zaczynać, rzeczą jest dziecinną; nigdym nie pojmował, by życie za długie być mogło na rozwiązanie tych zadań, które się w niem nastręczają.
— A gdy komu z niem źle? spytał hrabia.
— Źle? jeśli mu źle, sam sobie jest winien: albo
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/133
Ta strona została uwierzytelniona.