Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/144

Ta strona została uwierzytelniona.

wyryła przedwczesne zmarszczki, a gdybyś zajrzał w serce! ono się stało kamieniem, oczy wypłakały wszystkie łzy, pierś wydychała ostatek pragnienia życia! Co mi tam! Zginie on, zginę ja... oboje! na cóżeśmy się przydali światu? on, aby ludzi psuł, rozczarowywał, męczył, ja, bym ich niecierpliwością moją gorszyła? Po co żyć mamy bez nadziei? bez celu, w przepaść, panie hrabio, czego się ociągasz? będziesz mieć kartę w historji Wezuwjusza, a i na to nie zasłużyłeś, kronika miejscowa powie, że poświęcony badaniom przyrody, przypłaciłeś życiem miłość nauki.
— A w istocie zapłacę niem za inną miłość, głupszą daleko, odparł hrabia śmiejąc się dziko.
— Namyślisz się i nic z tego nie będzie, śmiejąc się zawołała Adela, znamy się zbyt dawno, nadto dobrze, bym uwierzyć mogła w twe męstwo.
Hrabia zaciął zęby, oczy mu łyskały blaskiem straszliwym, chwilami zdawało się, że się rzuci na wroga, drżał, hamował się, stał. Przewodnicy, którzy go już byli upowili w sznury, nie rozumiejąc rozmowy, oczekiwali na znak, ale Przeręba stał na straży.
— Bądź co bądź, ja na samobójstwo nie pozwolę, zawołał.
— Cicho, rzekł hrabia, samobójstwa nie będzie, milcz i nie mięszaj się do niczego, miałem myśl, przyznaję ci się, poobcinać sznury, oto nóż przygotowany, ale tego nie uczynię, rozmyśliłem się, wolę żyć i męczyć tę piękną panię, która z mojej śmierci a swojej swobody byłaby, jak widzicie, bardzo szczęśliwą. Otóż z tego nic nie będzie, ale żeby się z nas cudzoziemcy nie śmieli, spuszczę się w krater trochę, wezmę łaźnię siarczaną, brałem ją w Barége, nie uduszę się. — Prze-