Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/156

Ta strona została uwierzytelniona.

uczynkach szukać pobudek smutnych własnego interesu. Uczyniło mnie to zawczasu rozczarowaną i poważną, co się ciotce roztrzepanej, wesołej, płochej, niepodobało wcale.
Byłam jeszcze na pół dziecięciem, ledwie wychodzącem z wyrostka, gdy na zamku zjawił się ten człowiek, ta poczwara, która mi miała zatruć życie całe...
Chociaż hrabina wymówiła ostatnie wyrazy po cichu, głosem drżącym, hrabia Żywski dosyć uważnie słuchający opowiadania, drgnął na nie i ruchem żywym dał znać, przestrzegł, że jest przytomnym. Ruch ten obalił część przyrządu podwieczorkowego, narobił hałasu wiele, ale hrabina wcale nań zdawała się nie zwracać uwagi.
— Państwo nie znajdujecie, odezwał się hrabia Zygmunt, że hrabina zbytecznie się męczy tak długiem opowiadaniem? Obraz, który nam kreśli, jest niezawodnie wielce zajmującym, pełnym trafności, ale rozmiary jego czy nie są nazbyt wielkie, do czasu i miejsca... Co do mnie, przyznam się, że wolałbym świeższem, wonniejszem odetchnąć powietrzem i znijść w dolinę... a państwo?...
Pytanie na jakiś czas zostało bez odpowiedzi, wszyscy spojrzeli po sobie.
— Jeżeli nam hrabina zapewni, przerwał wice-hrabia, że nie stracimy dalszego ciągu powieści, gotowibyśmy się zgodzić na znijście do weselszej pustyni, pod cień starych kasztanów, ale...
— Ale doprawdy, rzekł Sir Price, nie godzi się przerywać...
— A jeśli siarka dusi? zawołał Zygmunt.
— Położenie w bliskości krateru, dodał, rzucając