Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/160

Ta strona została uwierzytelniona.

tylko zagraża, że nigdy poprawić się i upamiętać nie potrafią.
Ta przerywana rozmowa doprowadziła ich do dołu, hrabina parę razy krzyknęła, ale dojechała szczęśliwie w dolinę, gdzie na nią wszyscy już niecierpliwie czekali.
Pierwsza część jej opowiadania zakończona zapowiedzią zjawienia się postaci, która grać miała stnowczą rolę w dramacie, obudziła ciekawość, ale w dolinie tej smutnej reszty wieczora i nocy spędzić nie było podobna, taki w niej chłód wiał i smutek, że potrzeba było znowu po nocy przebywać rzekę czarnej lawy, aby się dostać do pustelni. — Pomimo starań przewodników, idących przodem, pozapalanych latarek i troskliwego ich obejścia z podróżnymi, zabrało to więcej czasu niż we dnie, szczeliny z rozżarzonemi głębiami świeciły straszniej, a ciemność każdy krok czyniła mniej pewnym i na pozór niebezpieczniejszym. Milczenie przerywane tylko wykrzykami tych pań, panowało w ciągu przeprawy, artyści stawali, by podziwiać ów krajobraz dantejski, pełen surowej, wielkiej, uderzającej piękności, osłoniony ciemnościami nocy w pół przezrocznemi. Księżyc, który się był podniósł do góry, rzucał niekiedy światło blade z pomiędzy białych chmur, okrywających niebo, podobnych do wełny świeżo ostrzyżonego runa.
Nareszcie milczący, uśpiony gmach obserwatorjum ze swemi kratami żelaznemi, ukazał się oczom wędrowców, byli już niedaleko pustelni, w której Anglik jak najwytworniejsze przygotował przyjęcie.