Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/168

Ta strona została uwierzytelniona.

szych swych nadziejach roił zdobycie wielkiej sławy i wielkiej fortuny, aby jako równy mógł stanąć w szeregach moich pretendentów.
Staś przywykł był codziennie przychodzić do zamku, ciotka zrazu sama go dla siebie bałamucić usiłowała, ale w prędce się tego wyrzekła, potem wspólnie z poczwarą starała się go okryć śmiesznością, ale mój luby choć dzikie nieco dziecię wsi, potrafił wyjść zwycięzko z zastawionych nań sideł. We mnie też obudziła się dusza na widok tych knowań, których cel codzień dla mnie stawał się jaśniejszym.
Ciotka nie mogąc inaczej, postanowiła go oddalić dobrodziejstwem. Stanisław skończył był nauki w kraju, ojciec nie mógł łożyć na dalsze wykształcenie, miał bowiem liczną rodzinę. Jednego wieczora ciocia zawoławszy go do siebie, rozczuliła do łez przypominając mu jego wielkie zasługi dla naszej rodziny, napomknęła delikatnie, że ś. p. matka moja niedosyć je może wynagrodziła, że ona czuła się w obowiązku spłacenia tego długu, i wychwalając talenta Stasia, ofiarowała się ojcu kosztem własnym wysłać go za granicę. Staruszek się naturalnie rozpłakał, wziął to wszystko za dobrą monetę i gotów był już syna wysłać. Tego tylko chciano, spodziewano się, że o sobie zapomniemy, że miłość dziecinna wyleci mi z głowy i serca, tymczasem poczwara miała użyć wszystkich środków zdolnych oczarować, pociągnąć, a nawet zmusić ofiarę do poddania się.
Hrabina zakryła sobie oczy.
— A! uwolnijcie mnie państwo od dalszego opowiadania, rzekła, zapominam się, nie umiem kłamać, nie potrafię tego dramatu ułożyć tak, jakbym powinna,