rozpacz wypala, zestarza, niszczy, bo łzy wynoszą z sobą po trosze sił żywotnych. Cierpienie stwardniło wreszcie piersi, zastygłam, ogłuchłam, przywykłam, pan Bóg mi dał nieczułość jako oręż przeciwko mojemu nieprzyjacielowi, postrzegł sam nareszcie, że biciem tem uczynił mnie nieprzystępną boleści, zrozpaczył po latach wielu, aby mnie mógł złamać i uczynić tą niewolnicą posłuszną i uśmiechającą się, jaką chciał mieć we mnie. Jednakże nie opuszczał mnie, nie oddalał się na krok, ale żółć i złość zjadły go jak mnie, wysechł, znękał się prześladowaniem, bo ten, który się zmaga na chłosty, cierpi równie ze swą ofiarą. Okrucieństwo przeciwne naturze ludzkiej cięży zarówno prześladowcy i prześladowanemu, tryumfuje on pozornie, ale w duszy jest dręczony i szarpany niepokojem.
Gdy jam nabywała zdrętwiałej nieczułości, on coraz więcej cierpiał, zwycięzca czuł się upokorzonym, smagał już tylko trupa, którego razy nie bolały, życie i dla niego stawało się nieznośnem, a w oczach dzikich błyskało obłąkanie. Znużony dawał mi dłużej wypoczywać, sam potrzebując wytchnienia i pokoju, którego nie miał dręczony zgryzotami. Staliśmy jak skuci jednym łańcuchem przeciwnicy, jak dwóch galerników, zbrodniarzy, nienawidzących się, a zmuszonych żelaznem pętem do nieodstępnego ścigania się dniem i nocą. Ale dla mnie życie stało się już machinalnem dotrzymaniem do godziny, której zbliżanie się czułam z każdą chwilą.
Na ostatek tyran uznał się zwyciężonym, niepokój jakiś, milczenie, osłabienie zdradzały go. Ciotka moja, która poszła była za mąż, za wynalezionego jej w nagrodę za sprzedanie mnie, wdowca, bliskiego krewnego poczwary, nadjechała na radę tajemną.
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/172
Ta strona została uwierzytelniona.