Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/175

Ta strona została uwierzytelniona.

tysięcy opowiadają próżno ewangelję. Na jej tyranach jestże ślad, że ich obmył chrzest, że ich uczono kochać, że im wszczepiono miłość dla wszystkich od kolebki? Chrystus przyszedł, wygłosił prawdę, umarł za nią, apostołowie ponieśli ją w świat i opieczętowali męczeństwem, duch Boży podyktował księgę praw, które miały panować społeczeństwu. I stał się cud! nawróceni zostali nieliczni, a tłumy, żegnające się krzyżem, nie przyjęły go do piersi, krzyż spoczywa na sercach, a w sercach go niema i nie było. Jesteśmy bracia, chrześcjanie, dzieci Boże? Cud w istocie, prawda jasna jak słońce, której miljony zapierają się codziennie uczynkami. Potrzebaż nowego Chrystusa, coby odżywił krew i słowo pierwszego?
Jaka różnica dzisiejszej ludzkości od pogańskiego społeczeństwa? Przerażająca dla nas; tam nie znano prawdy i kierowano się fałszem, dziś uznajemy ją, wierzym w nią a postępujemy wedle innego przeciwnego jej prawa. Miljony idą do ołtarzów, modlą się Bogu co ją głosił, i wychodzą od ołtarzy poganami.
Straszliwy i obrzydliwy cud, słońce świecące a ludzie oślepli, niechcący widzieć światła. Niepotrzebaż znowu aby powstali apostołowie, aby wyszli nowi męczennicy, coby krwią odżywili zeschłą ewangelję?
Wszyscy słuchali bacznie, jeden Spauer zbliżył się i ujął starego Szweda za rękę z uczuciem.
— Święcie mówicie, rzekł, nauka Chrystusowa ażeby się stała czynem, istotą, potrzebuje nowych apostołów, świat ją wyszpocił, zapomniał, przywiązał się do słów, do form, zobojętniał na duchu. Chrystusa męczym i krzyżujemy na nowo. Zapieramy się go codziennie. Co mu po tych kościołach, które bezpłodna