Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/180

Ta strona została uwierzytelniona.

— Oprócz matki, nienawidzili mnie wszyscy, oddawałem im to z lichwą, w szkołach byłem współuczniów postrachem i pośmiewiskiem, ale władza mnie broniła, bom naturalnie szukał siły aby się o nią oprzeć, i wybierał z dwóch potężniejszą. Przekonawszy się, że mnie nie złamią, współtowarzysze poczęli się mnie obawiać, od chwili gdym kilkum dał naukę i pokazał, że bezkarnie nad sobą znęcać się nie pozwolę, zostałem swobodny. Nie miałem przyjaciół, ale mi o nich nie chodziło, przyjaźń jest zawsze handlem, w którym jeden drugiego oszukuje, jest to taka gra jak włoska mora, kto sprytniejszy ten wygrywa. Ale po ukończeniu nauk wyszedłem ze szkół z gotową reputacją człowieka bez czucia, bez miłosierdzia, bez delikatności. Tego rodzaju sława nie jest bez niewygód, ale ma swą dobrą stronę. Gdy o gruszy powiedzą, że owoce jej są kwaśne, nikt jej gałęzi nie łamie; tak się stało ze mną, wyszedłem w pole walki sam o własnych siłach, patrzano na mnie ze wstrętem, odsuwano się, ale mimo to nie ośmielano napastować, byłem swobodny.
Panna Joly instynktem guwernantki przesłuchawszy początku wyznań hrabiego, wzięła pod rękę młodą Angielkę i uznała właściwem po cichu się z nią wysunąć tak by nikt na to nie uważał.
— Po rodzicach, mówił spokojnie pan hrabia, odziedziczyłem zagmatwane resztki niegdyś bardzo znacznego majątku, zrujnowanego nieładem, rozrzutnością, niedbalstwem, wszelkiemi możliwemi środkami zniszczenia, ale to był zawsze materjał na którym pracować mogłem. Są ludzie co poczynają od niczego, zmuszeni wyrobić sobie kapitał swój obrotowy, jam miał w gru-