Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/190

Ta strona została uwierzytelniona.

czas jaki, aby dać nadzieję umęczonej, że mnie gdzieś śmierć na rozdrożu zdusiła, potem gdy swobodniej oddycha, niewidzialny ścigając ją, zjawiam się w chwili gdym najmniej spodziewany.
— Gdyby ta historja odbywała się we Włoszech, przerwał Sestini, w którego twarzy malowało się oburzenie gwałtowne, nie długo byś pan grał tę rolę prześladowcy. Jeżeli nie zakochany, to litościwy a gorący człowiek poszedłby za panem ze sztyletem i w ciemnym kącie pchnąłby pod piąte żebro.
Hrabina się wzdrygnęła.
— Rzecz możliwa zawsze, rzekł spokojnie Żywski, ale myślicież, iż krwawe widmo z rozdartą piersią nie ścigałoby jej jeszcze? Ten coby to uczynił, a wprawnie nie męcząc mnie, wyrządziłby mi prawdziwą przysługę: naprzód życie dosyć jest nudne, powtóre istotnie może stanę się powoli śmiesznym dalej a dalej, a tak byłbym zawsze strasznym, uzyskałbym przywilej ścigania jej nie tylko we dnie po publicznych drogach, ale w snach i marzeniach, w ciemnościach nocnych, na wieki wieków. Widziałaby mnie wszędzie, mogłaby oszaleć, umrzeć, rozchorować się...
Nawet wesoły garbus stracił usposobienie do śmiechu i żartów, zmrożony tą powieścią, czoło jego poorało się marszczkami, usta drżały, dumał głęboko.
— Wielkie to szczęście, zawołał, że na zakąskę po tej potrawie ostrej i gryzącej, jaką była biografja szanownego hrabiego, mamy jeszcze dzisiejszego naszego gościa, wskazał Szweda, a wnosząc z samego oblicza, czuję, że ona będzie balsamem co nas uleczy, zechcecież?