Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/196

Ta strona została uwierzytelniona.

jak blondynka skandynawska przy czarnowłosej Neapolitance. Jakkolwiek cicha to była ustroń, przez nią pierwszy raz zajrzałem w świat głębiej, w pierwszych dniach wszystko nadzwyczajną we mnie budziło ciekawość, murowany gmach Boży, który mi się zdawał arcydziełem sztuki i olbrzymem, duże domostwa, ludzie poubierani jak od święta, ruch małego portu, rynek, cudzoziemcy, których spotkałem, aż do nauczyciela, który w rozmowie wydał mi się, czem zresztą był w istocie, prawdziwym mędrcem.
— Zaczął mnie wypytywać i badać i zdawał się ze mnie dosyć zadowolony. Nie wiele umiem, rzekł w końcu, ale umiejętność ludzka sama z siebie małą jest rzeczą, nie jest ona celem, jest środkiem rozwinięcia człowieka i wykształcenia umysłu i serca. Idzie o to, abyś wiedział jak daleko ludzie zaszli, i byś nie mordował się wynajdując to, co już jest wynalezionem, pracując nad tem, co opracowane. Umysł masz otwarty, łatwo ci przyjdzie dowiedzieć się tu, jak stoją ludzkie sprawy na drodze nauki. Nie przywiązuj się do litery, staraj wywinąć z tej łupiny ducha, pracuj, myśl i nie wypieraj się samotności swojej. W każdym umyśle jest jakaś strona silniejsza, której innym brakuje, możesz ty stare i znane zbadać na nowo i wycisnąć coś zeń, czego inni nie potrafili; dla tego słowo mistrza winno ci być skazówką, ale nie ostatecznym wyrazem nauki. Największą cześć oddaje nauce i nauczycielowi, kto je do głębi roztrząsa i doszukuje się w nich treści. Jeśli masz wątpliwość, nie kryj jej w sobie, rzucaj ją śmiało i szukaj światła choćby w walce.
— Rozpocząłem tedy lekcje.
— Zaczynam się domyślać, żeś się pan kochał w córce profesora, dorzucił złośliwie wice-hrabia.