Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/205

Ta strona została uwierzytelniona.

siły we wszystkich, ruszano się, spieszono, Angielki i Szwajcarki zjawiły się po chwilowem zniknieniu całkiem gotowe do nowej wycieczki, wszyscy wychodzili z domku, a przewodnicy ochoczo z wykrzykami i śmiechem otoczyli cudzoziemców, których ożywiona ciekawość budziła w nich razem radość i pewien rodzaj szyderstwa.
Chociaż nie wszyscy zrazu zdawali się jednakowo usposobieni do tej wycieczki, — naśladownictwo, ciekawość, chęć popisania się z siłą i wytrwałością, zachęciły do wyprawy tej, i po namyśle nikt nie chciał zostać w pustelni, ani powracać zaraz do Neapolu.
Pargaminowy trzaskając gwałtownie drzwiami wyszedł ostatni, z zaciśniętemi od złości ustami, a choć hrabinę Adelę umyślnie otoczyli artyści jak straż bezpieczeństwa, usiłował się przecisnąć między nich i pokazać jej że i on idzie.
Ze wstydem i przestrachem oczy biednej kobiety odwróciły się od niego. To usposobienie lękliwe, rozdrażnione, z jakiem spotkali się raz pierwszy na cmentarzu Pizańskim, wracało hrabinie Adeli, widocznie opuszczały ją siły, które na chwilę przywołała w pomoc, oglądała się bojaźliwie, drżała, milcząca z głową spuszczoną szła z innymi, jak wiedziona na stracenie ofiara. Czuła wszakże, iż ją zastęp obrońców otaczał, że nie była samą, że tajemnicza jej i hrabiego historja nie przeszła dla słuchaczów niezrozumianą i obojętną. Spauer, Sestini, Przeręba ze współczuciem dla prześladowanej kobiety, ze wstrętem widocznym dla jej kata szli w ślad za Adelą. Wejrzenia ich prawie groźne szukały żółtego człowieka, który wlókł się na pozór obojętny, uśmiechający gorzko, znudzony, ziewający,