rozlegały się w powietrzu; nieznajomy stał jak wryty, niemogąc jeszcze pojąć co się z nim i z towarzyszem jego tak nagle pochłoniętym działo. Hrabina Adela leżała zemdlona.
Nie rychło przytomność wróciła wszystkim, pierwszy Anglik ze Szwedem spuścili sznury, probując czy gdzie hrabia nie czeka na ratunek, uczepiwszy się brzegu. Przewodnicy także poszli na zwiady i jeden z nich się spuścił na linie w głębinę, ale z niej nic nie wyniósł prócz poły od sukni zawisłej na kawałku lawy. Żywskiego pożarła otchłań, nie było wątpliwości.
Wrażenie tego wypadku, który przypisywano nieostrożności, zepsuło całkiem dla ciekawych poranek spędzony na Wezuwjuszu. — Po godzinnem krzątaniu nadaremnem, gdy hrabina Adela ocuciła się osłabiona, wszyscy, licząc w to i nieznajomego, powoli schodzić zaczęli w dolinę. Oczy dwojga ostatnich wlepione były z dziwną jakąś ciekawością w siebie, ale ani się zbliżyć śmieli, ani przemówili. Nieznajomy (co się łatwo tłumaczy wypadkiem) był przerażony i smutny, i hrabina Adela płakała po cichu, reszta towarzystwa opowiadała sobie szczegóły śmierci hrabiego, której nikt naturalnie wytłumaczyć nie umiał.
W dolinie hrabina Adela uczuła się tak chorą, że ją otrzeźwiać musiano nieustannie, i gdy się dostali do pustelniczego domku, trzeba było myśleć dla niej o wypoczynku, a może nawet o lekarzu. Już ją wnosić miano do osobnego pokoiku, gdy nagle jakby tknięta niepokojem jakimś niewysłowionym, podniosła się i wlepiając oczy w nieznajomego, zawołała:
— Stanisław!!
Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/212
Ta strona została uwierzytelniona.