Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

wargi spalone. Na tę zgagę nie ma doktora... mylę się, jest jeden, śmierć...“
Książka zaczęła krążyć z rąk do rąk...
— Ale mi się zdaje, rzekł garbus Vice hrabia, iż państwo nosicie jedno nazwisko? Jeżeli dobrze umiałem wyczytać?
Wszystkich oczy zwróciły się na panią Adelę i pargaminowego człowieka, milczano.
— Popełniłem może niedyskrecję, spytał garbaty... ale te imiona polskie, wszystkie są do siebie podobne... Karr powiada, że dosyć jest coś złamać i dodać ski, aby nazwisko Polaka utworzyć...
— Europa też dosyć nałamała historję naszą i pojęcia o nas, przerwał p. Jacek Przeręba; do swoich wyobrażeń dodając tylko ski, pisała całe nasze dzieje, wedle recepty pana Karr... i powstała z tego znakomita łamanina...
Skutkiem podobieństwa nazwisk, jednoplemienności pana hrabiego i pani hrabinej polskiej, którzy oboje zdawali się unikać, choć ich nazwiska zbliżały, oczy gości ciągle się na tę tajemniczą parę zwracały.
— A pan jakich jesteś Przerębów? spytał żółty hr. Żywski artystę po polsku.
— Jakto? jakich? niedobrze zrozumiałem! odparł mały malarz.
— Jakiego herbu? dodał hrabia...
— Ja? jestem tych Przerębów, którzy żadnego herbu nie mieli i nie mają, rzekł obojętnie malarz, z tych Przerębów, którzy rąbiąc drwa podobno dostali imienia, pracując w kącie żyli i umarli... tych Przerębów, którzy z herbami wcale się nie znają...