Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/50

Ta strona została uwierzytelniona.

— A! rzekł pargaminowy, a to pięknie bardzo wszystko być sobie winnym.
— Chcąc czy niechcąc, odpowiedział malarz, każdy tak samo wszystko jest winien sobie, mości hrabio... talent, szczęście, dolę, truciznę którą w piersi nosi... Majątek jest środkiem, imię narzędziem, których też potrzeba umieć użyć...
Pargaminowy zagryzł wargi, kobieta niegdyś piękna spojrzała na artystę z wyraźną jakąś wdzięcznością zadaną śmiałą imiennikowi odpowiedź.
— Ale, przerwał Vicomte de la Meilleraie... przewracając karty albumu... sądziliśmy zapisując te imiona nasze i myśli, że to na coś posłuży, do zawiązania rozmowy, tym czasem żadnego do niej wątku.. a jużciż godziłoby się raz w życiu u jednego stołu losami do jednej szynki przypędzonym ustom, ozwać ku sobie tem szczerzej, im nieodwołalniej jutro każdy z nas pójdzie swą drogą aż do drugiego spotkania na Józefatowej dolinie. A że na owej dolinie, dosyć, mówiąc między nami, ciasnej, wątpię, żebyśmy się mieli czas przywitać i przypomnieć sobie... jest to więc wśród ogromnej wieczności jedyne spotkanie... Czemużbyśmy szczerzy być nie mieli aż do... aż do zuchwalstwa? jakby to było pięknie... Zamiast krochmalnych kilkunastu osób dobrze wychowanych, ujrzeć ludzi żywych, szczerych i zapominających na chwilę o gorsecie konwencjonalnosci, który ich uciska...?
Jesteśmy już karnawałowe maski, czemuby z przywileju masek nie korzystać? Sir Price sprawił nam jedyne w swoim rodzaju widowisko, sprawmy sobie jedyny w swoim rodzaju wieczór... ludzki.. Zapo-