Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Na cmentarzu, na wulkanie.djvu/54

Ta strona została uwierzytelniona.

łał pargaminowy po długiem milczeniu. Bierze ona z żywota ludzkiego śmietankę, okrawa co jest najsmaczniejszego, postępuje jak dzieci, które chodzą około stołu zastawionego ciastkami i szczypią z nich rodzenki i cykatę...
— Przepraszam! ozwał się Sestini milczący dotąd... Sztuka prawdziwie dobrze pojęta jest sturamienną, ale my całej nie obejmujemy wejrzeniem, który z nas ma jakiś w niej dział ulubiony, który zowie sztuką par excellence i część bierze za całość! Czegoż nie obejmie sztuka...
— A! nędzy żywota... rzekł hrabia, łachmańców tych ona nie śmie dotknąć, aby się o nie nie powalała... rzuca je, aby gniły przy drodze... sztuka jak elegantka brzydzi się tem co cuchnie, co jest ostre, co poczwarne, a życie nie składa się przecie z samych woni i pięknideł... Tam nawet, gdzie jak w tragedji greckiej, dobywa się do środka boleści i żywo serce zakrwawione wyrywa z piersi człowieka, musi je wprzód w pachnącym spirytusie zamarynować, nim z niem wystąpi... W sztuce nie ma prawdy!
— Jest najwyższa, podchwycił Spauer gorąco... ale sztuki zadaniem jest życie... w zgniliźnie moralnej i materjalnej nie ma życia! dla tego sztuka je odrzuca, omija... uszlachetnia, upięknia, gdy ich dotknąć jest zmuszona. One zresztą stanowią kraniec jej sfery, ona się o nie opiera w biegu rozpędzona, ale po nich bujać nie może.
— Kto waćpanu powiedział, porywczo zawołał pargaminowy hrabia, że zgnilizna życia nie ma? Ma ona je, ale inne, ale niedojrzane oczom waszym... Ty ją nazywasz kresem i skrajnym wyrazem, ona jest pierw-